Odwiedzamy Chorę - stolicę wyspy Skopelos

 
 
 

Stolica wyspy Skopelos

Wypożyczenie auta

Jeszcze w Polsce rozważaliśmy wynajem auta. Wysłałem kilka maili do wypożyczalni na wyspie, ale proponowano mi auto z AC w zaporowej cenie - 120€ za dwa dni, zapewne wliczając w to dostarczenie auta z Chory do Panormos. Po przylocie na Skopelos planowaliśmy więc zwiedzanie wyspy autobusami i pieszo. Ale nasza rezydentka - Nina - zaoferowała pośrednictwo w znanej jej wypożyczalni w Panormos. Wystarczył jeden telefon i następnego dnia mieliśmy podstawione pod hotel auto za 75€ (w tym 10€ AC) na pełne dwa dni (od 8:00 do 8:00 rano dnia trzeciego). Trochę sztuczka z tym AC, bo niby nie było żadnych wyłączeń (np. drogi gruntowe), ale udział własny wynosił 500€. Podobno tak na Skopelos wypożyczają. Byłem przygotowany na kaucję 100€, gdyż nie posiadam karty kredytowej. Ale okazało się, że gdy Grek zobaczył, że moja karta jest tłoczona uznał, że taka może być. Moim zdaniem był w błędzie, bo czasy kiedy wszystkie karty tłoczone to były kredytowe dawno już minęły. Przynajmniej w Polsce. I zwrotnej blokady (preautoryzacji) na takiej karcie by nie zrobił - ale to jego problem. (Poprawka: rok później okazało się, że na tej karcie preaotoryzacja jest możliwa.) Opel Corsa z silnikiem diesla 1,2l (96KM) okazał się bardzo dobry na jazdy na niskich biegach i niskich obrotach. Ale to dziwne, że nie był to benzyniak - dotychczas to Grecy bardzo się dziwili, jeśli ja pytałem o diesla - myślałem więc, że nie są u nich popularne.

W ciągu dwóch dni przejechaliśmy zaledwie 120km tankując 6,5l za 10€ (ok. 1,5€/l). Zarówno samo wypożyczenie, jak i koszt paliwa wyszedł nam dużo taniej niż na Karpathos (tam na ciut krótszym dystansie spaliliśmy 10l benzyny po 1,8€/l). Byliśmy więc bardzo zadowoleni - i z samego auta (dość nowe, tylko lekko porysowane) i z kosztów. Tradycyjnie już byliśmy wyposażeni w grecką mapę kupioną wcześniej przez Internet. Bo mapka dodana do auta była jak zwykle mało dokładna - nasi sąsiedzi trochę pobłądzili, opierając się tylko na takiej.

Klasztor Św. Reginusa

Skoro już kilka minut po ósmej mieliśmy auto, to zaraz po śniadaniu wyruszyliśmy w kierunku Chory. Droga była równa, ale bardzo kręta i stroma - praktycznie cały czas jechałem na „trójce”, zakręty pokonując głównie na „dwójce”. Po kilku kilometrach, przed Agnondas, skręciliśmy w lewo w „skrót” wiodący prosto do Skopelos (autobusy jadą dłuższą drogą). Cały czas wspinaliśmy się pod górę, by wreszcie, kawałek za skrętem na lądowisko helikopterów, powoli zacząć zjeżdżać w dół. Z daleka widać już było Chorę - odległą o 3-4 kilometry. My jednak mieliśmy jeszcze coś do zaliczenia po drodze - odbiliśmy w bardzo wąską betonową drogę, stromo wiodącą pod górę. Po chwili parkowaliśmy już pod samą bramą Klasztoru Św. Reginusa.

Święty Reginus jest patronem wyspy Skopelos, a także rybaków. Urodził się w Grecji kontynentalnej, w pobożnej rodzinie pochodzenia cypryjskiego. Otrzymał zarówno świeckie jak i kościelne (ortodoksyjne) wykształcenie. Dzięki silnej wierze i bogobojnemu życiu już w młodości dane mu było czynić cuda. Był uważany za opiekuna i uzdrowiciela pacjentów cierpiących na malarię i epilepsję. Sława jego pobożności skłoniła mieszkańców Skopelos do sprowadzenia go na wyspę i uczynienia biskupem. Żył jednak w dość nieciekawych czasach. Zrodził się wówczas arianizm, odrzucający dogmat Trójcy Świętej. Podzieliło to kościół chrześcijański na jego zwolenników i przeciwników. Biskup Reginus opierał się arianizmowi. Kiedy kolejnym cesarzem został Julian Apostata, zapragnął on przywrócić religię starożytnych Greków i Rzymian. Wysłannik cesarza usiłował nakłonić do tego również biskupa Reginusa, ale ten twardo pozostawał przy wierze chrześcijańskiej. I choć był torturowany - nie zmienił wiary. 25 lutego 362 r. został ścięty, wraz z czterdziestoma innymi męczennikami ze Skopelos. Pobożni mieszkańcy Skopelos pochowali go w tym miejscu - na wzgórzu niedaleko portu. Później obok grobu wzniesiono klasztor pod wezwaniem Świętego Reginusa. W XIw. większość szczątków Świętego została przeniesiona na Cypr. Po kilku wiekach część z nich udało się z powrotem sprowadzić na Skopelos, ale nie do pierwotnego grobu, tylko do katedry w stolicy. Dzień śmierci Św. Reginusa, 25 lutego każdego roku, jest na Skopelos obchodzony jako wielkie święto, z udziałem biskupa i wiernych ze Skopelos i sąsiednich wysp. W przeddzień uroczystości relikwie świętego przenoszone są w procesji z katedry do tego właśnie klasztoru 4km od miasta. Do dzisiaj Reginus i Regina to popularne imiona na Skopelos. Istnieje też legenda mówiąca, że niegdyś wyspę przez dłuższy czas niepokoił potężny smok, pożerający kobiety i dzieci. Dopiero Św. Reginus pokonał bestię, ucinając jej mieczem trzy ziejące ogniem głowy.

Kiedy przechodziliśmy przez bramę klaztoru byliśmy tam sami. Dopiero po chwili przyjechał jakiś miejscowy Grek. Weszliśmy za nim do kościoła, który na szczęście był otwarty. (Kiedy jest zamknięty, warto poszukać w zabudowaniach klasztornych pani, która opiekuje się klasztorem - zazwyczaj chętnie otwiera.) Mieszkańcy wyspy nadal przypisują Św. Reginusowi liczne cuda uzdrowień. Więc nie zdziwiły mnie trzy wielkie witryny z setkami pozłacanych i srebrnych blaszek wotywnych, które wierni ofiarowują w podziękowaniu za uzdrowienie lub z prośbą o nie. Grek modlił się krótko przed ikonami, nabożnie je całując - w ogóle nie przejmował się naszą obecnością. Po chwili wyszedł i zostaliśmy sami. Kościół jest bardzo jasny w środku, a kontrast białych ścian uwidacznia jeszcze bardziej drewniane wyposażenie i ikonostas. Wszystko to jest misternie rzeźbione w drewnie i ozdobione ikonami. Klasztor Św. Reginusa powstał w 1728 r. na gruzach wcześniejszego klasztoru bizantyjskiego. Obecna budowla pochodzi z 1960 r., a jej wyjątkowo dobry stan wskazuje, że w ostatnich latach był odnawiany. Być może pod wpływem rzeszy turystów, którzy pojawili się na wyspie po premierze filmu Mamma Mia! Kiedy przeszliśmy do grobu świętego, znajdującego się za kościołem, widzieliśmy „naszego” Greka pogrążonego w rozmowie przy stoliku ze starszą panią, zapewne opiekunką klasztoru.

Miasto Skopelos (Chora)

Miasteczko nazywa się tak samo jak sama wyspa: Skopelos. Oprócz tego funkcjonuje (głównie wśród miejscowych) nazwa Chora - tradycyjna nazwa największej miejscowości na wyspie greckiej. (Takie podwójne nazewnictwo występuje na większości małych wysp greckich.) Tradycja mówi, że osada została założona przez jednego z synów boga Dionizosa i księżniczki Ariadne z Krety - Staphylosa (Stafilosa) - imię to oznacza po grecku „winogrono”. Od niego wywodzi się więc nazwa miasta i wyspy. Natomiast najstarsze źródła historyczne potwierdzają, że była to kolonia Kreteńczyków, którzy na wyspie uprawiali winorośle. I gdyby nie plaga mszycy w 1940 r., Skopelos do dzisiaj pewnie słynęłaby z produkcji wina.

Z trudem udało nam się znaleźć miejsce na dużym parkingu przy samym porcie. W ścisłym sezonie jest to pewnie jeszcze trudniejsze. Z portu widzieliśmy prawie całe stare miasto jak na dłoni. Zbocze niewielkiej góry, od samego morza, aż do mniej więcej połowy wysokości, usiane jest białymi domkami z czerwono-pomarańczowymi dachami. Wygląda to, jak widownia w antycznym amfiteatrze. Wszystkie domki są podobnej wielkości ale każdy jest inny. W 1978 r., na mocy dekretu prezydenta republiki, miasto Skopelos uznane zostało za tradycyjną osadę o wyjątkowym pięknie i szczególnych walorach architektonicznych. Dokument ten nałożył ograniczenia na nowopowstające i remontowane budynki. Nie mogą one mieć więcej niż dwa piętra. Ceramiczne lub kamienne (łupkowe) dachówki na pochyłym dachu powinny mieć tradycyjny kształt. Okiennice, drzwi i balkony muszą być wykonane z drewna. Dekret ten nie dał żadnego marginesu na powszechną w Grecji samowolę budowlaną. Dzięki temu miasto przez lata zachowało swój niepowtarzalny urok. Oczywiście stolica wyspy chce się rozwijać, powstają nowe warsztaty, firmy, sklepy, hotele itp. - ale lokalizowane są one poza starówką na zboczu: na płaskiej części, położonej na południe od portu. A starówka pozostała ostoją domów mieszkalnych oraz sklepików i tawern. No i kościołów. Jest ich tu podobno ponad 100 od: maleńkich, prywatnych kapliczek po trochę większe od otaczających je domów kościoły. Jedynym, który się wyróżnia, jest kościół Panagia Tou Pyrgou, zbudowany na stromym skalnym zboczu północno-wschodniego skraju starówki (przy nasadzie falochronu). Tamtędy postanowiliśmy wejść, aby zanurzyć się w labiryncie uliczek starego miasta.

Idąc wzdłuż nabrzeża przechodzimy obok pomnika Marynarza ze Skopelos. Wzdłuż falochronu przycumowanych jest kilkadziesiąt jachtów, a na falach kołyszą się łodzie rybackie - bezpośrednio z nich miejscowi kupują ryby. To stara część portu - kiedyś dopływały tu również duże wycieczkowce i promy, teraz miejsce dla nich jest nieco dalej. Po drugiej stronie nadmorskiej ulicy widzimy dziesiątki tawern i kafejek. A za nimi sklepy z pamiątkami. Szerokimi schodami docieramy do kościoła Panagia Tou Pyrgou (Nasza Pani z Wieży). Z placyku przed kościołem rozciąga się przepiękny widok na morze. W oddali widać wyspę Alonisos, a tuż u podnóża stromego klifu, fale rozbijają się o skałę zatopioną w morzu. To Hadula – legenda głosi, że tak miała na imię dziewczyna, która siedziała na tej skale i wypatrywała ukochanego wracającego z morza. Kiedy nie mogła doczekać się jego powrotu, zrozpaczona rzuciła się z niej w morze. Wspinamy się stromymi, coraz węższymi schodkami, po jednej stronie mając urocze domki, porośnięte zielenią lub bugenwillą, a po prawej za niewysokim murkiem, urwisko i morze. W pewnym momencie ścieżka wiedzie przez środek tawerny Anatoli (Wschód), dosłownie pomiędzy jej stolikami. O tej porze, w samo południe, tawerna jest zupełnie pusta. Tu życie rozpocznie się po zmroku, a skończy nad ranem. A jak wskazuje nazwa tawerny, urocze są zapewne wschody słońca. Tuż za nią są ruiny „kastro” - marne pozostałości weneckiej twierdzy z XIIIw. Z tego miejsca rozpościera się piękny widok na całe miasto - setki czerwonych dachów, rozmieszczonych gęsto jeden przy drugim. A w oddali zielone wzgórza, za którymi jest już drugi brzeg wyspy - w prostej linii to ledwie 10km, a to prawie najszersza część wyspy. Zaczynamy powoli schodzić w dół, błądząc wśród wąziutkich uliczek. Zwiedzając Skopelos najlepiej po prostu zgubić się w labiryncie tych uliczek, wśród domków ozdobionych drewnianymi, wysokimi balkonami. Balkony są często tak blisko siebie, że sąsiadki z przeciwnych domów mogą częstować się kawą albo ciasteczkami. Niewielu turystów wchodzi tak wysoko, więc uliczki są zupełnie puste. Tylko od czasu do czasu przechodzi któryś z mieszkańców, albo leniwie spaceruje kot. Nie ma sklepów „pod turystów”, tylko zwykłe domy i niewielkie tawerny. I liczne kapliczki i kościółki, przeważnie zamknięte na kłódkę. Wszystkie domki opierają się o siebie, praktycznie nie ma między nimi wolnej przestrzeni, a jeśli się jakaś znajdzie, to takie małe podwórko okryte jest zielenią i kwiatami bugenwilli, jaśminu itp. Na parapetach i schodkach w doniczkach rosną mini-krzewy ziół, głównie bazylii. Z białymi ścianami kontrastują jaskrawo pomalowane okiennice i drzwi - przeważnie brązowe i niebieskie, czasem zielone. W tym uroczym labiryncie można by błądzić bez końca. Jest tu gdzieś niepozorna tawerna, którą prowadzi „mama Michalisa” - podają tam duże porcje tyropity. To spiralnie, jak wąż czy ślimak, zawinięte ciasto, nadziewane kozim serem (czasem z dodatkiem masła i jajka), pieczone lub smażone w głębokim tłuszczu (oliwa). My jego namiastkę jedliśmy na śniadanie w hotelu. (Tyropita jest popularną przekąską w całej Grecji, ale tylko na kilku wyspach wyrabia się je w formie spirali.)

Niżej uliczki robią się troszkę szersze, pojawiają się większe sklepy - głównie z pamiątkami. I pojawiają się turyści, najpierw pojedynczo, potem już jest ich coraz więcej. Sami potrzebujemy kilku pamiątek, więc chodzimy od sklepu do sklepu. Ale szybko nas to męczy i kończymy naszą wędrówkę w malutkiej kawiarence przy szklaneczce frappé. Po krótkim odpoczynku robimy zakupy w supermarkecie obok portu (nazwa zdecydowanie na wyrost - sklep wielkości naszej „Żabki”) i idziemy kawałek wzdłuż wybrzeża, oddalając się od starego miasta. Jest tu niewielka plaża Glifoneri z której korzystają głównie mieszkańcy Chory i turyści mieszkający w pobliżu. Sprowadziły nas tu wykopaliska starożytnego uzdrowiska – Asklepionu z IV w p.n.e. Teren jest zamknięty na kłódkę, więc możemy tylko popatrzeć przez ogrodzenie. Ale tym co zobaczyliśmy jesteśmy bardzo rozczarowani - niewielka łączka z wystającymi na kilkanaście centymetrów resztkami murów czy fundamentów. A podobno jest to jedno z najcenniejszych wykopalisk w obrębie Sporadów Północnych. Kawałek dalej na wschód i południowy-wschód miasto się kończy, a porośnięte drzewami tereny zaczynają wznosić się stromo w górę. To Palouki - druga pod względem wysokości góra wyspy - 567m n.p.m. Wytyczone szlaki turystyczne prowadzą tu do ciekawych klasztorów: Aghia Triada, Aghia Anna, Aghia Barbara, Prodromos i kilku innych. Początkowo rozważaliśmy odwiedzenie tych miejsc, ale podczas tygodniowego pobytu nie było na to czasu, bo to wycieczka na cały dzień pieszo, lub pół dnia autem. Wybraliśmy inne miejsca - bo oprócz zwiedzania mieliśmy też w planach plażowanie. Żeby zwiedzić całą wyspę, trzeba by tu przyjechać na 2 tygodnie. Opuszczaliśmy więc już Chorę, by po południu dotrzeć na Przylądek Amarandos. Ale o tym już w następnym rozdziale.

wstecz dalej

 
 
LICZNIK LICZNIK LICZNIK LICZNIK LICZNIK LICZNIK LICZNIK LICZNIK