Zwiedzamy wyspę Skopelos Śladami Mamma Mia!

 
 
 

Śladami Mamma Mia!

Mamma Mia!

Donna (Meryl Streep) prowadzi mały hotelik na jednej z greckich wysp. Kobieta samotnie wychowuje córkę Sophie (Amanda Seyfried). Dziewczyna wychodzi za mąż i chce, aby to jej nieznany ojciec poprowadził ją do ołtarza. Gdy znajduje pamiętnik matki prowadzony w przeszłości odnajduje nazwiska trzech mężczyzn, z którymi matka była związana przed jej narodzinami. Dziewczyna wysyła do każdego z kochanków matki zaproszenie na ślub, mając nadzieję, że się na nim zjawią. Ostatecznie na ślub przyjeżdżają wszyscy trzej. A Sophie musi odkryć, kto jest jej ojcem. Na podstawie takiej oto historii powstał w 2008 roku brytyjsko-amerykański film, będący ekranizacją musicalu pod tym samym tytułem. Twórcy filmu dokonali niezwykłej rzeczy, bo jego fabuła opiera się wprost na piosenkach szwedzkiego zespołu ABBA, a teksty idealnie pasują do granych scen. Głównym miejscem realizacji zdjęć do filmu była wyspa Skopelos. Niektóre sceny kręcono także na wyspach Skiathos i Thassos oraz w miejscowości Damouchari, na wybrzeżu kontynentalnej Grecji. Wielka popularność filmu przełożyła się na „odkrycie” przez turystów maleńkiej wyspy Skopelos. Do kanonu wycieczek fakultatywnych biur podróży na Skopelos i Skiathos weszły wycieczki „Śladami Mamma Mia!”. My też taką odbyliśmy, ale samodzielnie - wynajętym autem i pieszo.

Przylądek Amarantos

Wyruszamy po lunchu z hotelu tą samą drogą, którą rano jechaliśmy do Chory. Mijamy jednak skrót do stolicy i po 2km drogi z bardzo ciasnymi „agrafkami” docieramy do Agnodas - głęboko wciętej zatoki z ładną żwirową plażą. Dzięki łagodnemu zejściu do morza jest ona lubiana przez rodziny z dziećmi. Mijamy zatokę i zjazd w prawo do portu. Po ok. 200-300m, na ostrym łuku skręcamy w prawo w gruntową, nieoznakowaną drogę (niemal pod kątem 180°). Początkowo planowaliśmy zostawić gdzieś tu samochód i dalej iść pieszo, ale droga okazała się tak wąska, że nie było miejsca na zaparkowanie. Jedziemy więc dalej, choć droga jest bardzo nierówna, chwilami dość stroma, a miejscami wystają z niej ostre skały, wysokie na kilkanaście, a czasem ponad 20cm. Półtorakilometrowy odcinek pokonujemy głównie na „jedynce”, czasem na „dwójce”, na małych obrotach. Idealnie sprawdza się tu silnik diesla. Opony mamy dość łyse, mam nadzieję, że wytrzymają. Jedno miejsce było dość ekstremalne, ostry zakręt, stromo w dół, głębokie koleiny, a pośrodku „irokez” skał. (W powrotnej drodze mieliśmy w tym miejscu mijankę - nie było łatwo.) Wreszcie docieramy do miejsca, gdzie na ostrym łuku udaje nam się zaparkować auto. Dalej idziemy pieszo przez sosnowy las. Początkowo błądzimy w drodze do najpiękniejszego miejsca na wyspie, celu naszej wycieczki, napotykając urocze, skaliste zatoczkibiało-zielone klify. Mamy już ochotę wrócić do auta, ale rozdzielamy się i szukamy naszego celu. Jest! To Przylądek Amarantos, wieńczący półwysep o tej samej nazwie. Naszym oczom ukazuje się fascynujący widok. Trzy samotne sosny, na olśniewająco białej skale, na tle niebieskiego morza są nieoficjalnym symbolem wyspy, a nawet całych Sporadów Północnych. Kiedy ujrzałem taki obrazek na okładce mapy, którą zamówiliśmy kilka lat temu wiedziałem, że musimy to miejsce zobaczyć na własne oczy. Zdjęcie nie jest w stanie oddać rzeczywistego koloru morza. Zresztą obraz wciąż się zmieniał, kiedy chmury częściowo lub całkowicie przesłaniały słońce. Zatoczka przy przylądku aż zachęca do kąpieli. Ale nie jest to dobry pomysł, ze względu na bardzo ostre skały przy brzegu i płytko pod powierzchnią wody. Zdecydowanie warto było zadać sobie trud dojazdu, żeby ujrzeć taki widok. Nawet gdyby trzeba było cały odcinek od szosy pokonać pieszo!

A teraz łyżka dziegciu: 23 lipca 2018 r., zaledwie półtora miesiąca przed naszym pobytem, pożar wywołany wybuchem butli turystycznej strawił wiele hektarów piniowego lasu. Błyskawiczna akcja ratunkowa, z użyciem samolotów gaśniczych, uratowała pobliskie kurorty i ten symbol wyspy. Na zrobionym przeze mnie tuż przy tych słynnych trzech sosnach zdjęciu, wyraźnie widać spaloną część lasu. Większość półwyspu, za wyjątkiem samego przylądka, została dotknięta pożarem :( W niektórych miejscach wszystkie drzewa są spalone. Kiedy szliśmy tamtędy wśród osmolonych albo spopielonych drzew, jeszcze delikatnie czuć było zapach dymu. Bardzo trudno będzie odtworzyć ten las, ponieważ drzewa rosną tu wprost na skale, wciskając korzenie we wszelkie dostępne szczeliny. Jedyna szansa w tym, że część drzew została jedynie osmolona przez ogień trawiący krzewy, a pnie pozostały nienaruszone. Czas pokaże...

Kościółek Agios Ioannis

Zanim wynajęliśmy auto, plan był taki: jedziemy pierwszym porannym autobusem do Glossy (2,5€), a dalej pieszo - 6,5km drogą w dół. Z powrotem zamiast pieszo, spróbujemy autostopem. Nie byłaby to łatwa wycieczka, ale bez problemu do realizacji - osobiście znamy osoby, które tak zrobiły. Ale mamy samochód. Zaraz po śniadaniu wyruszamy na północ - w kierunku Glossy. Droga kręta, ale pusta, więc dość szybko pokonujemy trasę 12km, przy okazji wjeżdżając na poziom ok. 300m. Tuż przed miasteczkiem, przy tłoczni oliwy, skręcamy w prawo w węższą drogę, prowadzącą do wschodniego wybrzeża. A właściwie tylko do jednego punktu na tym wybrzeżu - kościółka Św. Jana (Agios Ioannis) i leżącego kilkaset metrów dalej w głąb lądu większego kościoła - bo tyko w tym celu powstała ta droga. Mijamy kilka osób, które realizowały nasz pierwszy wariant dotarcia do celu - pieszo. Po zaledwie pół godzinie od wyjazdu z hotelu jesteśmy na miejsce (18km).

Na samotnej skale o wysokości 100 m stoi niewielka kapliczka Św. Jana (Agios Ioannis). Legenda mówi, że mieszkańcy wyspy znaleźli tu ikonę z wizerunkiem Świętego Jana i zanieśli ją do pobliskiego kościoła. Ale ikona znów cudownie pojawiła się na szczycie skały. Mieszkańcy wykuli więc w zboczu ponad dwieście stopni i wznieśli na szczycie kapliczkę umieszczając w niej ikonę. Pewnie gdyby nie film Mamma Mia!, nikt spoza Grecji nie znałby tego miejsca. Filmowcy wykorzystali skałę w finałowych scenach niedokończonego ślubu i podczas pełnej emocji wyśpiewanej rozmowy Meryl Streep z Piercem Brosnanem. Zanim powstał film, ślub w kapliczce odbywał się raz na kilka lat, teraz nawet kilka razy w miesiącu.

Parking na zaledwie kilka samochodów jest zajęty, podobnie jak miejsca wzdłuż jezdni za parkingiem. Dalej droga robi się tak wąska, że nie da się bezpiecznie zaparkować (po jednej stronie skała, a po drugiej urwisko). Decydujemy się zjechać na sam dół i parkujemy na końcu drogi, przytuleni do skały przy straganie z pamiątkami. Sprzedawczyni straganu, którą poprosiliśmy o zrobienie pamiątkowego zdjęcia, okazała się Polką! Kupujących nie było, więc chciałem zagadać i zapytać skąd się tu wzięła, ale akurat zadzwoniła jej komórka :) Od poziomu morza na szczyt skały prowadzą wykute w skale schodki. Na filmie Meryl Streep wbiega po nich na szczyt w ciągu 20 sekund - w rzeczywistości byłby to sportowy wyczyn :) Nam spokojne wejście zajmuje 2 minuty. Kościółek Św. Jana jest bardzo mały, z parkingu ledwie go widać na szczycie skały. A przecież w filmowym ślubie uczestniczyło kilkanaście osób. Filmowcy znaleźli na to sposób - obudowali kapliczkę ściankami ze styropianu tak, że wyglądała na prawie dwa razy większą. Dodatkowo wyposażono ją w wieżyczkę, której oryginał nie posiada. A jak pomieścić wszystkich w środku? Wnętrze kapliczki nie zagrało w filmie - sceny ślubu Sophie i Sky’a nakręcono w studiu filmowym niedaleko Londynu, w znacznie większym pomieszczeniu. Umieściłem tu filmik z YouTube ze sceną z filmu, która odbywa się w przy Agios Ioannis - można porównać, jak wyglądał kościółek na filmie, a jak w rzeczywistości.

Wnętrze kapliczki jest rzeczywiście bardzo ciasne. Głównym elementem jest drewniany ikonostas, wyglądający na bardzo stary. Jest on jednak nietypowy, bo w centralnym miejscu ma drzwiczki tylko do połowy wysokości, a górną połowę tworzy wnęka, w której umieszczona jest cudowna ikona, odnaleziona na skale. Jest tam zasłonka, którą na wielu zdjęciach widziałem zaciągniętą. Ale teraz na szczęście odsłaniała widok na ikonę. Z tarasu przy kapliczce rozpościera się ładny widok na wybrzeże. Zwłaszcza patrząc na lewo jest ono bardzo urokliwe. Wśród skał widać małą zatoczkę i plaże, na którą też planujemy się wybrać. Usiłujemy zrobić kilka kameralnych zdjęć przy kapliczce, ale ciągle ktoś nam wchodził w kadr. Niby nie było tłumów, ale miejsce jest bardzo ograniczone, więc nie było łatwo. Schodzimy na dół i stromą, górską ścieżką odchodzącą od parkingu, dochodzimy do kameralnej plaży. Przez większość czasu mieliśmy ją tylko dla siebie. Wrzesień jest poza ścisłym sezonem, więc nie było nawet osoby zbierającej opłaty za leżak (7€ za cały dzień). Nie chcieliśmy z nich korzystać - przyjechaliśmy tu przygotowani i wyposażeni w maty. W samotności, w uroczej scenerii (doskonale widać było skałę z kapliczką na szczycie), spędziliśmy ponad godzinę, kąpiąc się i opalając. Woda w zatoczce była niebywale przezroczysta i cieplejsza niż w głębokiej Zatoce Panormos. Można by tam wypoczywać godzinami... Ale w końcu zbieramy się do powrotu. Kiedy wracamy na parking, robiąc ostatnie zdjęcia, spotykamy naszą rezydentkę, która przyjechała tu autokarem ze swoją wycieczką „Śladami Mamma Mia!”.

I taka drobna uwaga: My byliśmy tam wcześnie rano (ok. 9:15) licząc, że będzie zupełnie pusto. Niestety tak nie było. Przez cały nasz (prawie 2-godzinny) pobyt były chwile, że momentami było pusto, a po chwili znów sporo turystów. Myślę, że tak jest przez cały dzień. Za to przed południem zdjęcia na skałę i kapliczkę musieliśmy robić pod słońce, a większość skały była w cieniu. Więc wydaje mi się, że lepszą porą na odwiedzenie Agios Ioannis i zrobienie jak najlepszych zdjęć, jest popołudnie - słońce wówczas będzie z boku lub za plecami. Tylko plaża może być w cieniu.

Loutraki i Glossa

Wracając z Agios Ioannis zatrzymujemy się na chwilę w Loutraki i Glossie. Miejsca te nie są co prawda związane z filmem Mamma Mia!, ale skoro jesteśmy w pobliżu, to może warto je zobaczyć.

Loutraki (z greckiego: Łaźnie) to niewielki port leżący na północnym krańcu wyspy, 2km poniżej miasta Glossa. Jest to pierwszy port, do którego zawijają promy i wodoloty płynące ze Skiathos i Volos do portu w Skopelos. Osada zawdzięcza swoją nazwę pozostałościom łaźni rzymskich, które odkryto na południowy-wschód od niej. W 1865 r. naleziono tam marmurowy posąg Ateny Dziewicy, dłuta Fidiasza, wystawiony w Muzeum Archeologicznym w Atenach. Inne znaleziska trafiły do Muzeum Archeologicznego w Volos. Są tu też ruiny bizantyjskiej świątyni Św. Mikołaja - patrona ludzi morza, z VIIw. Port, niewielka plaża, kilka tawern i sklepów, oraz nieliczne pensjonaty - to właściwie całe Loutraki. Myśleliśmy, że kupimy tu jakieś ręczniki z widoczkiem ze Skopelos, ale wybór był mizerny. Z resztą w ogóle mało było pamiątek. Poprzestaliśmy więc na kupieniu lodów. Przespacerowaliśmy się na koniec portowego falochronu - z tego miejsca, na szczycie wzgórza widoczna jest Glossa.

Glossa to drugie pod względem wielkości miasto na Skopelos. Nazwa ta oznacza po prostu „język” - podobno tak z góry wygląda końcówka wyspy za miastem. Ale mieszkańcy twierdzą, że „prędzej język wyjdzie ci na wierzch i sięgnie ziemi, zanim dojdziesz tam z dołu”. Dawna droga biegła tu z Loutraki w linii prostej a nie zakosami, jak współczesna szosa - wspinaczka nią w skwarze rzeczywiście mogła być nie lada wyzwaniem. Miasto zabudową przypomina nieco Chorę - białe domki z czerwonymi dachami, ułożone na szczycie wzgórza jak widownia amfiteatru. Główna różnica jest jednak taka, że Glossa nie leży, jak Skopelos, bezpośrednio nad morzem, tylko na wysokości ok. 300m n.p.m. No i jest zdecydowanie mniejsza. Mieliśmy spory problem ze znalezieniem miejsca do zaparkowania - mały parking przy kościele był zapchany, podobnie jak każdy wolny metr wzdłuż krawężnika szosy. W końcu znaleźliśmy wolny skrawek kilkaset metrów przed miasteczkiem. Uliczki w Glossie są trochę szersze od tych w stolicy, ale zabudowa bardzo podobna: dwupiętrowe domki z drewnianymi balkonami - tu akurat ozdobionymi metalowymi balustradami. Jednak o ile w Skopelos na zboczu były głównie domy mieszkalne i małe tawerny, a sklepy czy jakieś warsztaty znajdowały się na płaskiej części, u podnóża zbocza, to tu, w Glossie, wszystko musi zmieścić się na zboczu. Więc nie zdziwiło nas, kiedy przechodziliśmy obok piekarni, czy sklepu z „żelastwem” i sprzętem domowym dla mieszkańców. Jest też kilka tawern, kafejek i sklepów z pamiątkami, ale znacznie mniej niż w Chorze. To miasto zdecydowanie mniej „turystyczne”, ale dzięki temu można zobaczyć, jak żyją sobie Grecy. Powłóczyliśmy się trochę wąskimi uliczkami, zajrzeliśmy do kościoła Wniebowzięcia NMP przy głównym placu (to określenie trochę na wyrost). Ale nie odczuliśmy tu takiego klimatu jak w Skopelos - ot, typowe miasto na greckiej prowincji.

Plaże Kastani i Milia

To dwie najsłynniejsze plaże na Skopelos. Obie leżą bardzo blisko Panormos - mniej niż 2,5km na północ od naszego hotelu. Przy czym pierwsze 1,5km (do Milos) albo 2km (do Kastani) wiedzie szeroką szosą (główna droga Glossa - Skopelos). Można ten odcinek przejechać lokalnym autobusem, jadącym w kierunku Glossy, ale my postanowiliśmy dojść od hotelu pieszo. Na szosie nie było dużego ruchu (tak było we wrześniu), a dodatkowo idąc pieszo mogliśmy zrobić wiele zdjęć Zatoce Panormos. I kwiatkom - fiołki alpejskie rosnące na poboczu - to był zaskakujący widok. (Tak naprawdę, to był cyklamen perski określany nieprawidłowo w Polsce fiołkiem alpejskim; prawdziwe fiołki są zupełnie inne i rosną tylko wysoko w górach.)

Najpierw poszliśmy na plażę Kastani, tę dalej położoną od Panormos. Zaskoczyło nas zejście od szosy gruntową drogą - co kilka metrów zraszacze (takie jak na trawnikach) polewały ją wodą, żeby się nie kurzyło. Bo ruch na tej dróżce był spory - co jakiś czas zjeżdżała nią taksówka wioząca turystów. Ale taka popularność tego miejsca nie jest przypadkowa - to najsłynniejsza plaża na Skopelos - głównie za sprawą filmu Mamma Mia! I do tego najładniejsza. Baaa! Podobno to jedna z najładniejszych plaż w całej Grecji. Jej nazwa, którą można przetłumaczyć jako Kasztanowa (gr. καστανο [kastano] to kasztan), pochodzi od rosnących tu kiedyś drzew. Kasztanowców już tu nie ma, ale piaszczysta zatoka z błękitną lub turkusową wodą, otoczona białymi skałami i jasnozielonymi sosnami, jak magnes przyciąga turystów. O 10:00 było jeszcze zupełnie pusto (pojedyncze osoby). Ale to pewnie dlatego, że zaledwie godzinę wcześniej kropił deszcz a niebo nadal było częściowo zachmurzone. Rozłożyliśmy się z matami w lewej części plaży, niedaleko skał, tam gdzie na filmie był mały bar. Plaża jest tu piaszczysta, zarówno na brzegu, jak i w wodzie (szybko robi się głęboko!). Choć nie jest to taki drobniutki piasek, jak nad Bałykiem. Taki drobny jest tylko na prawym krańcu plaży, który jest miejscem szczególnym. I to nie tylko za sprawą uroczej naturalnej scenerii: białych skał i zielonych sosen. To właśnie tu znajdował się filmowy pomost, na którym w wielu scenach pojawiali się główni bohaterowie. Z całej plaży widać małą zieloną wysepkę - to Dasia - zupełnie dzika i podobno pełna skarbów. A w oddali, na horyzoncie, widoczna jest Skiathos. Plaża jest zagospodarowana: w centralnej części znajduje się dużo leżaków i parasoli, a kawałek dalej od brzegu bar, a przy nim łoża z baldachimami i małymi stoliczkami. Minusem zagospodarowania jest głośna muzyka, dochodząca z baru. Na szczęście przy brzegu prawie jej nie słychać - wygrywa szum morza.

Plaża Milia chyba nie „występowała” w filmie Mamma Mia! Ale to najdłuższa plaża na Skopelos - ma prawie 2km długości. Generalnie jest piaszczysto-żwirkowa, jednak w części środkowej i północnej występują mniejsze lub większe głazy i płyty skalne. I to zarówno na brzegu, jak i w wodzie - przyda się tu więc obuwie do wody. Najdogodniejsza do kąpania jest zatem część południowa. Ale jest tu drobny haczyk! Jej końcowy fragment bardzo popularny jest wśród naturystów, choć oficjalnie nie uchodzi za plażę dla golasów. Dużo miejsca i piasek sprawiają, że Milia jest równie popularna co jej sąsiadka - Kastani. Można się do niej dostać z głównej szosy - odbija z niej węższa, ale asfaltowa droga zakończona parkingiem na kilkanaście aut. Ale dużo więcej zmieści się wzdłuż ślepej, gruntowej drogi biegnącej równolegle do plaży (odchodzi od parkingu w lewo) - to nieoficjalne przedłużenie parkingu. Do plaży można dotrzeć też inną drogą - brzegiem z plaży Kastani. Jest tam wydeptana ścieżka (ok. 0,5 km) wśród skał - do przejścia w dowolnym obuwiu (boso nie polecam). My właśnie tamtędy przeszliśmy zamiast wracać do szosy i ponownie z niej schodzić. Rozłożyliśmy się mniej więcej w połowie plaży naprzeciwko skalistej, białej wysepki leżącej kilkanaście metrów od brzegu. W pobliżu tego miejsca jest też parking oraz apartamenty - kilkanaście domków na łagodnym zboczu - zapewne z wszystkich jest widok na morze.

wstecz dalej

 
LICZNIK LICZNIK LICZNIK LICZNIK LICZNIK LICZNIK LICZNIK LICZNIK