Podróż

Wylot z Okęcia był o 5:00 rano ! Na lotnisko dotarliśmy 2 godziny wcześniej. O tej porze jedynymi lotami były tylko 3 czartery na Kretę, więc tłumów w hali odlotów nie było. Tym razem lecieliśmy LOT-em, identycznym jak poprzednio samolotem Boeing 737-400. Jednak maszyna wyglądała na starszą i była gorzej wyposażona niż w poprzednim locie liniami WEA. Bardzo brakowało mi monitorów na bieżąco wyświetlających trasę i parametry lotu oraz radia przy fotelach. Z ledwie zrozumiałych komunikatów kapitana wiedzieliśmy tylko, że lecimy z prędkością ponad 800 km/h, na wysokości ponad 10.000 m. Lot trwał prawie 3 godziny i tym razem zdążyliśmy się trochę wynudzić. Okna mieliśmy od słonecznej strony więc nie było za bardzo co oglądać. Podobno lecieliśmy nad Słowacją, Rumunią i Bułgarią, ale przez okna z tej wysokości trudno było coś rozpoznać zwłaszcza, że słońce świeciło prosto w oczy. (W powrotnej drodze wybraliśmy siedzenia od strony zacienionej.) Dopiero tuż przed lądowaniem, samolot zmienił kierunek i obniżył się na tyle, że można było coś zobaczyć, a nawet sfotografować. Śniadanie też było dosyć skromne. Przyjemniej wspominam lot liniami WEA, ale wyboru przecież nie mieliśmy. Jedyne szczęście, że nie lecieliśmy Air Polonią, bo przewoźnik ten tuż przed wakacjami zaczął wycofywać się z zaklepanych wcześniej czarterów i podróżni doświadczali niespodziewanych zmian terminów odlotów czy nawet lotów z innych lotnisk.

W Heraklionie wylądowaliśmy około 9:00 czasu miejscowego (musieliśmy o godzinę "popchnąć" zegarki). Dość sprawnie odebraliśmy bagaże i zapakowaliśmy się do autokaru. Mimo wczesnej pory na lotnisku było już gorąco, więc z przyjemnością rozsiedliśmy się w klimatyzowanym wnętrzu. Tym razem rezydentka Scan Holiday po krótkim powitaniu i objaśnieniach poszła sobie dalej, a my do hotelu mieliśmy jechać bez niej. Za dwadzieścia dziesiąta wyruszyliśmy w kierunku Rethymnonu. Jechaliśmy na zachód główną drogą Krety, początkowo cztero-, a później dwupasmową. Określana jest ona mianem autostrady (E75), ale dwupasmowa autostrada ? Wyjeżdżając z Heraklionu mijaliśmy stojącą na samym brzegu elektrownię. Ale nie wodną czy wiatrową, tylko opalaną mazutem. Wysokie kominy i budynki elektrowni psuły trochę sielski krajobraz. Przy brzegu stał zakotwiczony do boi tankowiec z paliwem. Droga wiła się w opadających do Morza Kreteńskiego zboczach masywu Psiloritis, tarasami wyciętymi w skale. Co chwila wdrapywaliśmy się serpentynami na niewielkie góry, aby po chwili z nich zjeżdżać. Po prawej stronie prawie bez przerwy towarzyszył nam widok morza. Nad niektórymi, malowniczo położonymi zatoczkami rozrzucone były niewielkie miejscowości, zapewne o charakterze turystycznym. Po godzinie dotarliśmy do przedmieść Rethymnonu. Po drodze zostawialiśmy współpasażerów w kolejnych hotelach, których widać było coraz więcej. Do Rethymno Bay dotarliśmy zupełnie sami.

Lot o świcie był dość męczący. Praktycznie noc była nieprzespana, bo już o północy wyjechaliśmy samochodem do Warszawy. Jednak zyskaliśmy ponad pół dnia pobytu w hotelu (i dodatkowe pół dnia w dniu odlotu). Tak więc w sumie byliśmy zadowoleni.

wstecz dalej

 
LICZNIK LICZNIK LICZNIK LICZNIK LICZNIK LICZNIK LICZNIK LICZNIK