Wycieczka - Rejs na 3 wyspy„Rejs na 3 wyspy - egejska przygoda” ![]() Kliknij aby zobaczyć powiększenie i dodatkowy opis...
„Pirates of the Aegean” Jeszcze przed wylotem z Polski dokupiliśmy w Rainbow trzy wycieczki fakultatywne na Kos. Dzięki temu mogliśmy wybrać ich terminy i zaplanować całe zwiedzanie wyspy, łącznie z wynajmem auta. Oczywiście istniało ryzyko, że wycieczka nie dojdzie do skutku, albo zmieni się termin - jednak postanowiliśmy zaryzykować i przetestować taką możliwość. Wszystkie wycieczki odbyły się zgodnie z założeniami, więc w przyszłości pewnie też będziemy tak robić. Pierwszą z nich była: „Rejs na 3 wyspy - egejska przygoda”. Wypływać mieliśmy z portu w Kos, więc wyjazd z hotelu był już o 7:40. Po zebraniu gości z innych hoteli, w porcie byliśmy o 8:30. Okazało się, że statek, stylizowany na okręt piracki („Pirates of the Aegean”), wypływa dopiero o 10:00, więc trochę ponudziliśmy się na pokładzie (to organizacyjnie zdecydowanie wymaga poprawienia). Ale dalej już wszystko było na najwyższym poziomie. Rezydentka, która płynęła z nami - Aleksandra - przedstawiła nam kapitana statku - Yannisa (wraz z jego papugą - Juanem) i od tego momentu to on grał w czasie rejsu „pierwsze skrzypce”, a Aleksandra cały czas go w tym wspomagała, podobnie jak reszta załogi. Yannis od pierwszego do ostatniego momentu rejsu brał aktywny udział w zabawianiu pasażerów i w angażowanie ich do wspólnej zabawy - nie było czasu na nudę. Płyniemy na Pserimos ( gr. Ψέριμος ) ![]() Kliknij aby zobaczyć powiększenie i dodatkowy opis...
Wypływamy punktualnie z portu w Kos - początkowo w oddali widać Turcję i jej gęsto zabudowane górzyste wybrzeże. Jednak po chwili skręcamy na zachód i przed dziobem z każdą minutą powiększa się zarys wyspy Pserimos. Na jej wschodnim cyplu jest ciekawy punkt orientacyjny - wielka, namalowana na skałach flaga Grecji - porównanując ją do rozmiaru stojącego kawałek dalej budynku jednostki wojskowej, wydaje mi się, że mogła mieć ok. 30 na 10 metrów! Grecy lubią w ten sposób manifestować swój patriotyzm - podobne flagi na skałach widzieliśmy już na innych wyspach, ale ta była wyjątkowo duża. Może dlatego, że zaledwie kilka kilometrów dalej jest wybrzeże Turcji, więc to szczególne miejsce na taką manifestację (flaga pewnie jest stamtąd widoczna!). Po niecałej godzinie dopłynęliśmy do uroczej zatoczki i malutkiej osady (jedyna na wyspie i też nazywa się Pserimos lub Avlakia/Avlaki). Wyspa jest prawie bezludna - na 15 km² mieszka tu na stałe około 25 osób, plus obsada jednostki wojskowej. W sezonie liczba ta wzrasta, ale nawet wówczas nie przekracza 150 osób. Na tej wyspie wszystko koncentruje się wokół głównej zatoki, w której właśnie zacumowaliśmy. Nie ma więc dróg, a jedynymi pojazdami, które jeżdżą w okolicy osady, są pojazdy gospodarcze i wywrotki - ze względu na brak asfaltu niestety bardzo kurzą. Dalej, poza osadę, prowadzą tylko ścieżki pasterzy. Od popołudnia do samego rana na wyspie panuje błoga cisza, przerywana dopiero kolejnego dnia przed południem, kiedy pojawiają się statki z turystami. Na kilka godzin ożywają wówczas nieliczne tu sklepiki i tawerny leżące tuż przy plaży i zaczyna się rywalizacja o klientów, na szczęście nie nachalna. Bo to właśnie przypływający tu na godzinę lub dwie turyści, są podstawowym źródłem utrzymania mieszkańców (i pewnie stacjonujący na wyspie żołnierze). A turystów przyciąga tu głównie piękna piaszczysta plaża (Avlakia) z krystalicznie czystą i płytką wodą - idealna do kąpieli, z łagodnym zejściem do morza, co sprawia, że jest bezpieczna dla dzieci. Na plaży jest trochę parasoli i leżaków - chyba należących do przyległych tawern i kawiarni. Oprócz statków turystycznych, na Pserimos raz dziennie (czasem nawet rzadziej) zawija prom z Kalimnos. ![]() Kliknij aby zobaczyć powiększenie i dodatkowy opis...
Postój na wyspie trwał około godziny - akurat tyle, żeby przejść cała osadę i z punktu widokowego na drugim krańcu plaży zrobić kilka zdjęć. A po drodze kupić jeszcze kilka pamiątek (magnes!) i lody. Gdybyśmy mieli jeszcze jedną godzinę, to można by się wykąpać w bardzo czystej i wyjątkowo ciepłej wodzie. Po powrocie na pokład czekał na nas lekki lunch - souvlaki, czyli tradycyjne greckie szaszłyki z wieprzowiny (dla dzieci opcjonalnie z kurczaka), z pajdą chleba i tzatzikami. W barze na górnym pokładzie można było do tego dokupić napoje. Chwilę po 12:00 opuszczaliśmy już zatokę i wzdłuż brzegów Pserimos kierowaliśmy się dalej na zachód - w stronę kolejnej wyspy: Kalimnos. Kalimnos (gr. Κάλυμνος) - wyspa poławiaczy gąbek Kiedy mijaliśmy malutką wysepkę Platia, Yannis ogłosił, że otrzymał informację od kapitana innej jednostki, że niedaleko stąd widziano delfiny. Wszyscy rzucili się do burty, żeby zobaczyć te inteligentne morskie ssaki. Rzeczywiście przez kilka minut można je było zobaczyć w oddali - to niesamowite uczucie spotkać na morzu, w naturze te znane wszystkim, ale dla nas dość egzotyczne zwierzęta. To jednak nie było spotkanie jak w hollywoodzkich produkcjach - kiedy srebrzyste delfiny baraszkują kilka metrów od kadłuba, bawiąc się na falach tworzonych przez dziób statku, wyskakując w górę. W rzeczywistości było to znacznie mniej spektakularne spotkanie - delfiny były daleko, kilkadziesiąt metrów od statku, a nawet dalej. Nie wyskakiwały nad wodę, a ponieważ patrzyliśmy pod słońce, wydawały się bardzo ciemne i zlewały się z równie ciemnym morzem😒 I tak też wyszły na zdjęciach - w takich warunkach trudno o lepsze ujęcia. Ale spotkanie na morzu z delfinami było😀 (Kiedyś, gdy płynęliśmy promem z Patry do Wenecji, też widzieliśmy z pokładu delfiny - wówczas były one znacznie bliżej kadłuba i zdecydowanie lepiej widoczne. Ale żadnych zdjęć z tamtego spotkania nie mamy, bo to jeszcze była era aparatów na kliszę.) ![]() Kliknij aby zobaczyć powiększenie i dodatkowy opis...
Pół godziny później wpływaliśmy do zatoki, przy której leży stolica wyspy - Pothia, nazywana również Kalimnos Town. Z widzianymi wcześniej nagimi, pustymi zboczami Pserimos, kontrastowały tu gęsto zabudowane skały, stromo opadające do morza. Kalimnos to pod wieloma względami przeciwieństwo swojej sąsiadki. Mieszka tu ponad 18 tysięcy osób, a stolica wyspy jest na tyle duża, że skorzystaliśmy z przejażdżki elektryczną „ciuchcią”, żeby zobaczyć jak najwięcej miejsc. Jednak głównym punktem naszej wycieczki była wizyta w tradycyjnej pracowni zajmującej się obróbką gąbek, połączonej ze sklepem. Tam mogliśmy posłuchać opowieści naszej pilotki o historii poławiania gąbek w Grecji. Już w czasach starożytnych mieszkańcy Kalimnos (i innych wysp Dodekanezu) byli znani z umiejętności nurkowania bez sprzętu. Gąbki służyły do mycia, czyszczenia, a także stosowane były w medycynie i sztuce. Nurków traktowano z podziwem – byli to lokalni bohaterowie, ale też ludzie narażeni na śmierć, bo praca była ekstremalnie niebezpieczna. Od XIX wieku Kalimnos stała się centrum przemysłu gąbkowego całego Morza Egejskiego. Używano nadal tradycyjnej techniki „skandalopetra” – nurkowie schodzili na głębokość nawet 30–40 metrów, bez żadnego sprzętu oddechowego, z kamienną płytą przywiązaną do ciała. Mieli jedynie linę, przez którą szarpnięciami komunikowali się z pomocnikiem na łodzi. Za pomocą tej liny pomocnik wyciągał potem nurka na powierzchnię. Na początku XX wieku zaczęto korzystać ze skafandrów nurkowych (tzw. „skafandry ciężkie” z hełmem i rurą z powietrzem). Dzięki nim można było schodzić głębiej i dłużej pozostawać pod wodą, co początkowo zwiększyło wydajność. Ale brak wiedzy o dekompresji doprowadził do katastrof – tysiące nurków zmarło lub zostało sparaliżowanych na skutek choroby kesonowej. Szacuje się, że na przełomie XIX i XX wieku nawet 50% nurków Kalimnos zginęło lub zostało kalekami. W połowie XX wieku pojawiły się statki motorowe i sprężarki powietrza, co zwiększyło zasięg połowów. ![]() Kliknij aby zobaczyć powiększenie i dodatkowy opis...
Jeszcze do lat 80. ubiegłego wieku gospodarka Kalimnos oparta była prawie wyłącznie na połowach i przetwarzaniu gąbek, a w mniejszym stopniu także ryb. Katastrofą dla lokalnej społeczności okazała się choroba kolonii gąbek w 1986 roku. Nie bez znaczenia było też upowszechnienie się wynalezionych w latach 40. ubiegłego wieku gąbek syntetycznych. Wszystko to w połączeniu z nadmiernymi połowami, doprowadziło do całkowitego załamania tego tradycyjnego przemysłu, który przez wieki stanowił o bogactwie i tożsamości Kalimnos. Dziś tylko kilka łodzi wyrusza jeszcze na połów, a przetwarzane na miejscu gąbki sprowadzane są głównie z Karaibów, Afryki i Azji. Pod względem turystycznym wyspa długo pozostawała w cieniu swoich sąsiadek – główną atrakcją były jedynie sklepy z gąbkami i unikatowe Muzeum Poławiaczy Gąbek. Jednak w ostatnich dekadach Kalimnos odkryła nową specjalność: wspinaczkę skałkową. Surowe, wapienne góry z tysiącami tras przyciągają miłośników wspinaczki z całego świata. To właśnie „climbing tourism” stał się dziś głównym motorem lokalnej gospodarki, choć infrastruktura turystyczna wciąż jest znacznie skromniejsza niż na pobliskiej Kos. Powrót do Kos Opuszczamy Kalimnos i udajemy się w powrotną drogę do Kos. Sam rejs zajmie ponad 2 godziny, podczas których Yannis zabawiał nas puszczaniem „jego ulubionych przebojów”, które okazywały się przebojami pasażerów statku😀 Polaków była duża grupa, więc mogliśmy wspólnie zaśpiewać „Czerwone korale”, „Ściernisko” i kilka innych. Potem były piosenki w języku, którego nie potrafiliśmy rozpoznać - przy nich doskonale bawili się młodzi turyści siedzący obok nas - okazali się Holendrami. Na małej przestrzeni pokładu przed barem, Yannis uczył kilkunastu pasażerów Tańca Zorby... a potem układów z Jeziora Łabędziego😀 Czas szybko mijał. Zatrzymaliśmy się jeszcze na około pół godziny przy południowym, osłoniętym od wiatru brzegu zupełnie bezludnej wysepki Platia. W zatoczce z krystalicznie czystą wodą, przez którą doskonale było widać dno (a było dość głęboko). Chętni mogli popływać - skacząc wprost z pokładu (ok. 4 m!) lub zjeżdżając rynną. Większość pasażerów znakomicie się tu bawiła. Przed 17:00 cumowaliśmy w porcie Kos, a do hotelu dotarliśmy pół godziny później. Wycieczka była bardzo udana i niezbyt męcząca. To jedna z najlepszych wycieczek fakultatywnych w Grecji, ze wszystkich, w kórych uczestniczyliśmy. Wesołe towarzystwo Yannisa z papugą Juanem, znakomicie komponowało się z pirackim wystrojem statku. Jego niezwykle pozytywna osoba była jednym z największych plusów tej wycieczki. Ale też wielkie uznanie należy się pani Aleksandrze - na Kalimnos to ona raczyła nas ciekawymi informacjami i praktycznymi wskazówkami. I jedynym naszym zastrzeżeniem było niepotrzebne, ponad godzinne oczekiwanie na wypłynięcie z Kos. No i licząc na spotkanie po drodze z delfinami, nie należy się nastawiać, że będzie to bardzo widowiskowe. ![]() ![]() |