PodróżNa kilka dni przed wyjazdem atmosfera zaczęła robić się trochę nerwowa. Mieliśmy wylecieć w piątek po południu, a tymczasem we wtorek całą Grecję (również porty i lotniska) sparaliżował strajk generalny. W środę i czwartek przez kilka godzin strajkowali greccy kontrolerzy lotniczy, razem z kontrolerami większości innych krajów Unii Europejskiej. Na szczęście dla nas nikt nie zapowiadał strajków na piątek.
Odprawa bagażowa na "Okęciu" rozpoczęła się na dwie godziny przed odlotem. Trochę obawiałem się naświetlenia filmów
przez skanery RTG do bagażu, ale po wywołaniu zdjęć w Polsce obawy okazały się bezzasadne.
Ponieważ odprawa trwała dość krótko, to zostało nam około godziny wolnego czasu, który spędziliśmy "zwiedzając"
sklepy wolnocłowe.
Port lotniczy w Salonikach był w trakcie rozbudowy, a hala przylotów wyglądała na jeszcze niezupełnie wykończoną. Niemniej dworzec był dość duży, zwłaszcza jeśli uwzględni się fakt, że Saloniki nie są stolicą Grecji. Przy wyjściu z dworca już czekały dobrze "oznakowane" rezydentki Scan Holiday, które skierowały nas do jednego z kilku autobusów. Cały samolot wyczarterowany został wyłącznie przez Scan Holiday, a wszyscy jego pasażerowie mieli być rozwiezieni do różnych hoteli na Riwierze Olimpijskiej i Chalkidiki. Po krótkiej chwili wyruszyliśmy w stronę hotelu. Jechaliśmy autostradą Saloniki-Ateny-Patras. Droga wiodła równiną w niewielkiej odległości od wybrzeża morskiego. Po obu stronach autostrady widać było małe poletka ryżu. Nie miały one charakterystycznych terasów jak w krajach azjatyckich - z daleka wyglądały jak równiutkie trawniki, tylko czasem spomiędzy kłosów przebłyskiwała woda. Poletka ryżowe nawadniane są z kilku okolicznych rzek, mających swoje ujście w Zatoce Termajskiej. Jedną z takich rzek, które przekraczaliśmy w czasie jazdy był Aliakmon - najdłuższa rzeka Grecji. Most był dość długi, choć rzeka pod nim wyglądała niepozornie. Jednak poza latem obfitsze opady powodują, że ta i inne greckie rzeki stają się zasobniejsze w wodę. Mniej więcej w połowie drogi po prawej stronie autostrady zaczął "wyrastać" z równiny masyw Olimpu, którego widok towarzyszył nam prawie do końca podróży.
Gdy dotarliśmy do miasta Katerini, stolicy nomosu (województwa) Pieria, autokar zjechał z autostrady i skierował się
w stronę morza. Przejeżdżaliśmy przez nadmorską miejscowość turystyczną: Paralia.
Paralia oznacza po grecku po prostu "plaża". Wiele miejscowości
położonych na Riwierze Olimpijskiej posiada część nadmorską, pełniącą głównie funkcje turystyczne.
Poza sezonem są one praktycznie puste. Ponieważ administracyjnie stanowią one część zasadniczej miejscowości,
więc stosuje się tu nazwy złączone np.: Paralia Skotinas czy Paralia Pandeleimona. Paralia Katerini jest jednak
wyjątkowa - to największy kurort w okolicy, więc często (nawet oficjalnie) używa się krótkiej nazwy Paralia.
Przejeżdżając przez zatłoczone (mimo późnej pory, a może właśnie dlatego) uliczki, pełne gwarnych i oświetlonych
tawern, eleganckich sklepów, obok wesołego miasteczka, miałem w duchu nadzieję, że nasz hotel położony jest
w spokojniejszej okolicy. Około kilometra od zabudowań Paralii pozostawiliśmy część współpasażerów w hotelu
Grand Platon. Hotel wyglądał dość interesująco, z ładnym basenem, ale niestety leżał dość daleko od morza (kilkaset metrów). ![]() ![]() |